sobota, 27 czerwca 2020

Piąty

Londyn, 13.09.2019 r.

 Z szerokim uśmiechem oraz dumą malującą się na twarzy pchnęłam przeszklone drzwi prowadzące do pracowni. Mojej własnej pracowni, w której urządzenie włożyłam całe serce. Była moja, wymarzona, wyśniona. Zawierała w sobie wszystkie elementy składające się na jej wyjątkowy wystrój. Nie była zbyt duża, jednak posiadała wystarczającą przestrzeń. Okna na jednej ze ścian ciągnące się od sufitu do podłogi dawały przyjemne światło. Podłoga wesoło skrzypiała pod nogami. Pomieszczenie było zatłoczone, ale odnajdywałam się w nim bez trudu. Większość miejsca zajmowały płótna, te skończone, te, które czekały na wykończenie oraz te całkiem puste, które patrzyły na mnie z wyzwaniem. Pachniało farbą, a poukładane pędzle wyczekiwały mojego ruchu. Ta pracownia była moim miejscem, odzwierciedleniem mojej artystycznej duszy. Byłam tutaj poważna, skupiona na malowaniu, na obrazach. Byłam po prostu sobą. Włączyłam ekspres do kawy oraz radio, by w pełni poczuć, że żyję. Wzięłam do ręki filiżankę z parującą cieczą i usiadłam na stołku. Przez parę minut w skupieniu wpatrywałam się w zaczęty obraz. Jeszcze nie do końca wiedziałam, co chcę nim przekazać, ale stwierdziłam, że tym zajmę się później. Pędzel znajomo ugościł się w mojej dłoni. Zmarszczyłam brwi i wzięłam się do pracy. Odetchnęłam z ulgą, że moja wena powróciła. Bałam się, że gdzieś ją zatraciłam i już jej nie odnajdę. Pociągałam pędzlem po płótnie przekazując mu moje wizje. Intensywne barwy mieszały się ze sobą dając efekt, który pragnęłam uzyskać od początku. Zadowolona pokiwałam głową i odwróciłam się, by spojrzeć na stadion, który niejako był dla mnie motywacją. Zamarłam widząc godzinę widniejącą na zegarku. Od piętnastu minut powinnam być w ośrodku treningowym! Zaklęłam szpetnie pod nosem zbierając najpotrzebniejsze rzeczy. W pośpiechu zamknęłam drzwi i odpaliłam samochód. Uważając na ulicy nabazgrałam wiadomość do Marie. Kobieta nie tolerowała spóźnień! Miałam głęboką nadzieję, że ten pierwszy raz nie zaważy na jej ocenie mojej skromnej osoby. W końcu parzyłam najlepszą kawę!

Londyn, Cobham Training Centre, 13.09.2019 r.

 Zdyszana wpadłam do ośrodka treningowego. Słyszałam gwar na sali głównej, co oznaczało, że piłkarze już przybyli.
Haley! – podskoczyłam w miejscu słysząc zniecierpliwiony głos Marie. – Masz szczęście, że to twój pierwszy raz!
Wiem, wiem! – odpowiedziałam biorąc się do pracy. – To już się nie powtórzy. Nigdy więcej! – Obiecałam jej.
To chyba jasne – prychnęła pod nosem i spojrzała na moją twarz. Parsknęła śmiechem. Posłałam jej zdziwione spojrzenie, ale zbagatelizowała je udając się na salę. Czas mijał, a ja uwijałam się jak w ukropie. – Haley! Pójdziesz na zaplecze? Skończyła się nam herbata!
Pewnie – odpowiedziałam i udałam się we wskazane miejsce. Oczywiście nie mogłam jej znaleźć! Wściekłym wzrokiem skanowałam półki, aż w końcu dostrzegłam jedno opakowanie. Opuszczając pomieszczenie poprawiłam niesforną grzywkę.
Cześć – Mason pojawił się znikąd. Pudełko z herbatą z głośnym stukiem opadło na podłogę. Torebki rozsypały się wokół nas.
Niech to szlag trafi – schyliłam się, żeby je pozbierać. – Cześć – Dodałam po chwili uprzytamniając sobie, że nie odpowiedziałam na jego przywitanie.
To chyba moja wina – zmartwiony ukląkł obok. Nasze dłonie spotkały się na jednej z torebek. Nasze palce musnęły się przez sekundę. Natychmiast je cofnęłam. – Masz coś na policzku – Zaśmiał się.
Dobry Boże, co?! – spanikowałam dotykając jednego z nich.
To chyba farba – sprecyzował gładząc ją opuszką palca. Płonęłam. Dosłownie. Cała. – Dlaczego masz farbę na policzku?
Ja… Cóż… – szukałam w głowie odpowiednich słów. – Jestem malarką – Wyjaśniłam. Odważyłam się i spojrzałam na niego. Wyglądał jak milion dolarów. A nawet więcej.
Malarką? W takim razie, dlaczego tutaj pracujesz? – nie rozumiał.
Szukam nowych wyzwań – wzruszyłam ramionami zamykając pudełko.
Malarka, która sprawnie posługuje się ekspresem do kawy… Do tego fanka piłki nożnej. Niezła mieszanka! – stwierdził z podziwem.
Wybuchowa – dodałam. Mason cicho się roześmiał. Miał uroczy uśmiech. Cały był uroczy. I seksowny.
Tworzysz akty? – mrugnął do mnie. – To znaczy… Namalujesz mnie kiedyś?
Czy on ze mną flirtował? Niewiele myśląc postanowiłam podjąć rękawicę.
Jeśli tylko będziesz chciał – puściłam mu oczko. Drżałam na całym ciele. Trzęsły mi się nogi i ręce. Czułam irytujące ściskanie. – Mason… Skąd znasz moje imię? – Zapytałam zagryzając wargę. W końcu udało mi się poruszyć z nim tę kwestię!
Słyszałem, jak Marie cię woła – odpowiedział zdawkowo. Czułam, że nie mówi mi całej prawdy, ale nie drążyłam tematu. Nie, gdy znajdowałam się w tak opłakanym stanie. – Haley… Chyba muszę już iść…
Ja chyba też. Jeśli zaraz nie pojawię się z tą nieszczęsną herbatą, to Marie mnie zabije.
Spokojnie, jeśli zajdzie taka potrzeba, to cię obronię – zapewnił oddalając się.
Ja też powinnam, jednak nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Osunęłam się po ścianie i wzięłam kilka uspokajających wdechów. Co on ze mną wyprawiał?!

Londyn, 14.09.2019 r.

 – Czy oni choć raz nie mogą zachować czystego konta?! – zbulwersowałam się. Tammy złapał się za głowę nie wierząc, że trafił do swojej bramki. Sfrustrowany Kepa klął pod nosem, czemu się nie dziwiłam. Miał do tego prawo!
Spokojnie, Haley – tata spojrzał na mnie z rozbawieniem. – To dopiero początek sezonu, chłopaki muszą się zgrać! – Poinformował mnie sącząc piwo.
Wiem o tym – mruknęłam naburmuszona.
Poza tym możesz być spokojna o wynik! Prowadzą, dobrze grają… Nie martw się! Spiorunowałam go wzrokiem, gdy pięć minut przed końcem podstawowego czasu gry, przeciwnik ponownie umieścił piłkę w siatce.
Mówiłeś coś? – zapytałam słodko.
Nie przewidziałem tego – podrapał się po głowie. Fuknęłam z irytacją, gdy spostrzegłam, że sędzia doliczył aż sześć minut. – Dlaczego aż tyle?!
Przecież to ty jesteś ekspertem – wytknęłam mu język. Tata dał mi kuksańca w żebra, a ja chwilę później zerwałam się z wygodnej kanapy i zatańczyłam radośnie przed telewizorem. Mason strzelił gola! Powachlowałam się dłonią, by ostudzić szalejące we mnie emocje. – Kocham ich! – Wykrzyknęłam.
Widzę – zaśmiał się. – Ale bądź trochę ciszej, bo mama się zezłości – Powiedział. Kiwnęłam głową. Mama zamknęła się w swoim gabinecie wcześnie rano i wyszła z niego jedynie na obiad. Trochę się o nią martwiłam, ale zapewniała, że zupełnie niepotrzebnie. Bałam się, że to przeze mnie i moje wybryki nie chce spędzać ze mną za wiele czasu, jednak wybiła mi z głowy ten absurdalny pomysł. – Haley…
Mamie nie podoba się lokalizacja mojej pracowni, prawda? – spuściłam wzrok na swoje stopy.
Kochanie… Wiesz, że mama pragnie twojego szczęścia. Jest szczęśliwa, kiedy ty jesteś i zdaje sobie sprawę, że to dla ciebie idealne miejsce. Obawia się tylko, że to zbytnio odciągnie cię od malowania…
Muszę ją przekonać, że to miejsce tylko dodatkowo mnie motywuje – westchnęłam. – Może pewnego dnia mnie zrozumie!
Na pewno – tata cmoknął mnie w czoło. – Idę pograć z Maxem w ogrodzie, a ty zajmij się sobą! – Wstał z kanapy. Po chwili usłyszałam wesoły pisk brata. Uśmiechnęłam się pod nosem wyrzucając pustą butelkę po piwie do kosza. Udałam się na górę i cicho otworzyłam drzwi. Mama siedziała pochylona nad jakimiś papierami. Ostre zmarszczki zdobiły jej czoło. Wydawała się być przemęczona i zdruzgotana. Przetarła zaspane oczy. Dostrzegając mnie posłała mi lekki uśmiech. Odwzajemniłam go, zapewniając, że nie będę jej przeszkadzać. Weszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Chwyciłam telefon w dłoń i szybko polubiłam dodane przez Masona zdjęcie. Sekundę później spostrzegłam, że zaczął mnie obserwować. Moje serce wariowało z miłości do niego.


***

Witam! 


Wrócili! 💙

Pozdrawiam ;*

niedziela, 14 czerwca 2020

Czwarty

Londyn, 18.08.2019 r.

 – Jak tam pierwsze dni w pracy? – zagadnął tata, gdy byliśmy w drodze na Stamford Bridge. Z powodu narastającego podekscytowania nie mogłam usiedzieć na miejscu. Ciągle się wierciłam i sprawdzałam godzinę na zegarku. Wskazówki ewidentnie ze mnie drwiły, nagle zaczęły poruszać się wolniej, tak jakby chciały sprawdzić moją wytrzymałość i cierpliwość. – Nie otrułaś jeszcze nikogo? Zobaczę dziś pełny skład? – Zachichotał z własnego żartu.
Twoje dowcipy już dawno przestały być zabawne, tato – z politowaniem pokręciłam głową.
Mnie rozbawił – z tylnego siedzenia odezwał się Max. Pokazałam mu język, a on nie pozostał mi dłużny.
Dzieciaki, przestańcie – tata przybrał srogą minę. – Odnalazłaś się w świecie łyżek, widelców, noży i garnków, Haley? – Mrugnął do mnie.
Żebyś wiedział! – powiedziałam z przekonaniem, jednocześnie starając się zapomnieć o tym, jak wczoraj zupełnie przez przypadek pomyliłam przyprawy.
Niech ci będzie – odpuścił. – Mam tylko nadzieję, że ta praca nie pochłonie całego twojego czasu. Pamiętaj, że jesteś malarką. Zaczęte obrazy czekają na ciebie – Z czułością poklepał mnie po dłoni. Zawstydzona spuściłam głowę. Wiedziałam, kim jestem. Miałam jasno nakreślony cel, a wizja przyszłości nie zmieniała się od kilku lat. To nie tak, że nagle zmieniłam zdanie, że zgubiłam wenę i natchnienie. Uwielbiałam malować, kochałam trzymać w ręku pędzle, mieszać barwy i przelewać swoje wizje na płótno. Po prostu… Potrzebowałam odskoczni. Musiałam zebrać siły i przekonać samą siebie, że naprawdę mam talent, że ludziom podoba się, to co robię, że rozumieją mój zamysł i styl. Nie było to łatwe, wiązało się z krytyką, surowymi spojrzeniami i ocenami. Przywykłam do tego, jednak jak każdy człowiek, potrzebowałam również pochwał, by całkowicie nie zwątpić w swoje umiejętności. Każdy artysta przez to przechodzi. Musiałam zacisnąć zęby i iść naprzód. I realizować swoje koncepcje. – Po meczu porozmawiamy o twojej pracowni, dobrze? – Zapytał parkując samochód.
Jasne – zgodziłam się odzyskując dobry humor. Wyskoczyłam na świeże powietrze oddychając głęboko.
I o twoich treningach, młodzieńcze – tata zwrócił się do Maxa. Brat jedynie skinął głową nachmurzając się. Zmierzwiłam mu włosy, ku jego niezadowoleniu i z dumą pokazałam ochroniarzowi karnet. W końcu byłam w domu.

Londyn, Stamford Bridge, 18.08.2019 r.

 Chłonęłam atmosferę stadionu całą sobą. Tęskniłam za tym miejscem, za niepowtarzalnym nastrojem i klimatem. Byłam jego częścią od bardzo dawna, odkąd tata zabrał mnie tutaj po raz pierwszy. Znałam każdy zakamarek, każde przejście, każdą stronę, rozmieszczenie trybun. Z pamięci potrafiłam powiedzieć, gdzie wisi dany baner, kogo przedstawia, co jest na nim napisane. To byłam ja. Po prostu. Z zaangażowaniem przyłączyłam się do śpiewających kibiców. Morze niebieskich flag powędrowało w górę, kiedy piłkarze wyszli na murawę. Pierwsze domowe spotkanie w Premier League. Powrót Franka Lamparda, którego teraz szumnie oklaskiwałam. Debiut Masona na tak ukochanym przez niego stadionie. Zdarłam gardło, gdy zobaczyłam go w otoczeniu kolegów. Czułam całą sobą, ile znaczy dla niego to spotkanie. Ta chwila, ten moment, który z pewnością zapamięta do końca życia. Poprawiłam koszulkę z numerem dziewiętnaście na plecach, po czym całą uwagę skupiłam na meczu. Wciągnęłam się w znajomą otoczkę. Mecze ligi młodzieżowej miały swój urok, jednak nie równały się temu, co widziałam teraz. Występy Derby County nigdy nie powodowały we mnie takich emocji. Mason od pierwszego gwizdka sędziego dawał z siebie sto procent. Błyszczał, długo utrzymywał się przy piłce, sprawnie podawał ją do kolegów z drużyny. Za wszelką cenę chciał udowodnić, że zasługuje na zaufanie, którym obdarzył go trener. I udowodnił. W siódmej minucie efektownie umieścił piłkę w siatce. Oszalałam ze szczęścia! Zawodnicy rzucili się na niego, kibice skandowali jego imię, a ja próbowałam uspokoić szybko bijące serce. Dołączyłam do głośnych wiwatów ciesząc się jego radością. Jego pierwszy gol w Premier League. Jego pierwszy gol dla Chelsea. Strzelony na Stamford Bridge. Czy mógł pragnąć więcej? Powachlowałam się dłonią wracając do meczu. Zaklęłam brzydko pod nosem, gdy zawodnik Leicester City doprowadził do wyrównania. Podwoiłam wysiłek, krzyczałam, klaskałam. Niestety… Remis utrzymał się do końca. Niektórzy byli zawiedzeni, inni zostali na stadionie, by podziękować piłkarzom i trenerowi za walkę. Nawet nie wiem, kiedy znaleźliśmy się przy samochodzie.
Haley, poczekaj chwilę – odezwał się tata. Odwróciłam się na pięcie patrząc na niego z uwagą. – Jakiś czas temu rozmawiałem ze swoim dobrym znajomym… Przeprowadza się na drugi koniec miasta i zwalnia swój lokal. Pomyślałem, że może będziesz chciała wykorzystać go na swoją pracownię… – Oznajmił.
Lokal? – powtórzyłam za nim. – Tato… Chcę, aby znajdował się w odpowiedniej lokalizacji, tak abym w pełni mogła… – Zaczęłam, ale rozbawiony tata przerwał mi w pół słowa.
Mama nie domyśla się, co wstrzymywało cię z podjęciem decyzji, natomiast ja domyśliłem się od razu. Odwróć się – Nakazał z uśmiechem. Wykonałam jego polecenie i z wrażenia uchyliłam usta. Pusty lokal znajdował się naprzeciwko wejścia na stadion.
Tato… Naprawdę? – wyjąkałam bliska łez.
Naprawdę – potwierdził. Z piskiem rzuciłam mu się na szyję. – No, już… Bo mnie udusisz – Odsunął mnie ze śmiechem.
Dziękuję! – wykrzyczałam uszczęśliwiona. Kątem oka spostrzegłam tłoczących się w pobliżu piłkarzy. Automatycznie zadrżałam.
Tato! – Max wskazał na nich ręką. – Mogę do nich pobiec i poprosić o zdjęcie? – Zapytał z napięciem.
Przecież niekiedy zjawiają się na waszych treningach… – tata podrapał się po głowie. – No dobrze – Skapitulował widząc jego spojrzenie. – Haley, idziesz? – Rzucił. Zanim zdążyłam zamrugać powiekami już ich nie było. Niech to szlag! Powlokłam się w ich kierunku z wisielczą miną. Dumny Max stał obok Masona. Był rozradowany. A Mason był piękny. I pięknie się uśmiechał. Mentalnie strzeliłam się w głowę. – Ty też chcesz, córeczko? – Spytał tata. Spojrzałam na niego jak na wariata. Z trudem przełknęłam ślinę. – Chyba że to z Derby ci wystarczy – Puścił mi oczko. Zamarłam w miejscu. Mason skierował na mnie swoje uważne spojrzenie. Jego piwne oczy błysnęły rozbawieniem.
Ja… Co? Tak, tak, nie będę zajmować czasu! – oprzytomniałam.
To żaden problem… – odezwał się piłkarz. – Dla dziewczyny parzącej najlepsze espresso zawsze znajdę czas – Mrugnął do mnie. Spłonęłam rumieńcem. Cała płonęłam.
Cóż… Przynajmniej nie potrujesz ich kawą – obwieścił tata. – Ale faktycznie nie będziemy cię zatrzymywać. Młoda dama na ciebie czeka – Wskazał dłonią na stojącą nieopodal dziewczynę piłkarza. Zacisnęłam usta i posłałam w jej stronę coś na kształt uśmiechu. Jednocześnie wyobrażałam sobie, jak wyrywam jej z głowy doczepiane włosy.
Dziękuję za zdjęcie! – Max zwrócił się do Masona. Kiwnął głową oddalając się od nas. Jeszcze długo stałam wbita w ziemię. Musiałam przyzwyczaić się do jego obecności, bo inaczej eksploduję. Prędzej niż później.

Londyn, 19.08.2019 r.

 Rozmarzonym wzrokiem wodziłam za sylwetką Masona. Jak co dzień jadł śniadanie w otoczeniu najbliższych przyjaciół. Musiałam się pilnować, żeby nie patrzeć na niego zbyt długo. Marie z uwagą śledziła moje postępy. Czasami mnie chwaliła, czasami otwarcie krytykowała. Wiedziałam, że jeśli coś spieprzę, to pożegnam się z tą posadą. Nie chciałam tego, dlatego skrupulatnie notowałam jej uwagi, pytałam ją o zdanie, dopytywałam, gdy nie byłam czegoś pewna. Jej doświadczenie było niezwykle pomocne. Ona sama była ciepła i życzliwa, jednak dosadnie pokazywała, kiedy coś jej się nie podobało.
Poproszę… – jak oparzona podskoczyłam w miejscu, gdy przede mną zmaterializował się Mason. – Podwójne espresso – Dokończył. Jego czujne spojrzenie powodowało gorąc.
Nie pijasz innej kawy? – rzuciłam próbując opanować rozedrgany głos.
Czasami – odpowiedział zdawkowo. – Latte Macchiato wychodzące spod twojej ręki jest równie smaczne jak espresso? – Zapytał biorąc do ręki filiżankę.
Wszystko, co wychodzi spod mojej ręki jest smaczne – palnęłam bez zastanowienia.
Czyżby? – zainteresował się puszczając mi perskie oko. Zachłysnęłam się powietrzem.
Ja… To nie tak… – nerwowo zaczęłam się tłumaczyć.
Daj spokój, żartowałem – zaśmiał się dźwięcznie upijając łyk. Mimowolnie zawiesiłam wzrok na jego ustach. – Chodziłaś na mecze w Derby? – Zadał pytanie nawiązując do wczorajszego wydarzenia.
Może raz, czy dwa… – skłamałam. – Przepraszam za występ mojego taty…
Rodzice potrafią zażenować swoje dzieci do granic możliwości. Wiem coś o tym! – posłał mi pokrzepiający uśmiech. Niepewnie go odwzajemniłam.
Koledzy chyba na ciebie czekają – wskazałam dłonią na jego nieodłącznych towarzyszy.
Chyba masz rację – przytaknął. – Zanim pójdę… Do twarzy ci było w mojej koszulce. Dziękuję za kawę, Haley – Szepnął konspiracyjnie. Odstawił pustą filiżankę i oddalił się. Odwróciłam się i uciekłam na zaplecze, by ukryć gdzieś płonącą twarz. Najlepiej w zamrażalniku. Ochlapałam się zimną wodą, po czym wyprostowałam się jak struna. Skąd on wiedział, jak mam na imię…?


***

Witam! 

Nie sądziłam, że wyrobię się dziś z dwoma rozdziałami ^^ 


Pozdrawiam ;*